Thursday, 14 November 2013

Jestem leniwa, wybieram rower

Czas się przyznać. Nawet przed samą sobą. Jest wiele interesująco brzmiących powodów, które wymieniam w wywiadach w odpowiedzi na pytanie, dlaczego jeżdżę na rowerze: styl, przywiązanie, oszczędność, ekologia i zdrowie... Wszystkie, rzecz jasna, są niezwykle ważne. Ale tam gdzieś, głęboko w środku, upchana w zakamarkach mojej głowy gdzieś między imieniem przedszkolnego narzeczonego, informacją, gdzie znajduje się stolica Alaski, a nigdy niezdradzonym nikomu sekretem, gdzie podziała się babcina spinka z pająkiem, leży prawdziwa przyczyna, klucz do zrozumienia Rowerzystki Miejskiej. Siedzi, uciska inne ważne elementy i rwie się na wolność. Oto więc uwalniam ją i wypuszczam w świat: jeżdżę, bo jestem leniwa.
Trele-morele, banialuki i chudziubobo, pomyślicie pewnie (hucpa! - pomyślelibyście, gdyby z Was byli politycy). Tymczasem nie. Tymczasem to naprawdziwsza z najprawdziwszych prawd. Jeżdżę z lenistwa i nie zawaham się tego udowodnić (mimo, że wcale mi się niee chce). Jeżdżę, bo jestem za leniwa, żeby...

1. Stać na przystankach i czekać na tramwaj czy autobus.Serio. Ile razy się Wam zdarzyło, że przestępowaliście z nogi na nogę, stojąc piętnastą minutę na przystanku w środku zimy i czekając na tramwaj, który nie nadjeżdża? Nigdy nie ma gwarancji, że to cholerstwo przyjedzie, a jeśli mamy w perspektywie jeszcze przesiadki, całość staje się tak przyjemna, jak uczestnictwo w piramidzie finansowej. W piętnaście minut mogę, nie męcząc się, dojechać z domu do pracy. W dwadzieście pięć - z domu lub pracy do 90% miejsc, wktórych mam jakiekolwiek codzienne załatwienia. Mówimy tu - co warto podkreślić - o dystansie "od drzwi do drzwi". Liczyliście kiedyś, ile czasu zajmuje Wam samo dojście do przystanku?
2. Stać w korkach.Naprawdę mam lepsze pomysły na spędzanie wolnego czasu, niż zbieranie się w tym samym czasie i miejscu z grupą spóźnionych, sfrustrowanych czekaniem ludzi, którzy siedząc w swoich czterech blaszkach szepczą ciche modlitwy, by auta przed nimi rozstąpiły się jak Morze Czerwone. OK, być może w zimie jest przyjemniej siedzieć sobie w małym, ogrzewanym pomieszczonku, ale racjonalnie lepiej chyba pomarznąć przez 2 minuty niż tracić pół godziny życia? Stania w korku w lecie oczywiście nigdy nie zrozumiem - ta czynność sprawia mi fizyczny ból.
3. Chodzić.Chodzenie jest taaaakie woooolne! Skoro jestem leniwa, to wolne tempo powinno mi teoretycznie odpowiadać, ale wcale tak nie jest! Mam ochotę poruszać się sprawnie, tempo libero zostawiam sobie na weekendy. Dla przykładu: dojście z domu na Rynek zajmuje mi 35-40 minut, rowerem dojeżdżam w niecałe 15 (drzwi-Rynek), co daje mi ponad 20 minut na zmarnowanie czasu w dowolny sposób. Co może być piękniejszego da prawdziwego lenia?
4. Czekać, aż deszcz przeleci.Naaahahahahaha! Widzieliście kiedyś tych śmiesznych ludzi, truchtających od bramy do bramy czy od daszku do daszku w czasie deszczu? Ludzi kulących się w bramie w nadziei, że przestanie padać? NIE PRZESTANIE. I TAK ZMOKNIECIE. A biegając w tę i wewtę jeszcze przy okazji się spocicie. Wolę wsiąść na rower i jechać pod parasolem albo założyć pelerynę, albo jedno i drugie, albo - w skrajnych przypadkach - nie zakładać nic i szybko, sprawnie dostać się do miejsca, gdzie będę mogła się osuszyć. Tym bardziej, że w większości przypadków, deszcz to zwykły kapuśniaczek, a nie początek powodzi stulecia.
5. Szukać miejsca parkingowego.Nigdy tego nie zrozumiem. Mamy tylko jedno życie, jedno i basta, jak nas trafi to nie będzie szansy na powtórzenie niczego, ani jednej chwili. Dlaczego więc te chwile marnować na krążenie dookoła kwartałów kamienic, ulic,parkingów, czy czegokolwiek, tylko po to, żeby zostawić gdzieś swoje cztery kółka? Ile razy popełnię ten idiotyczny błąd, jakim jest zabranie auta do miasta, kręcę się jak ogłupiały owad dookoła i patrzę, gdzie mogłabym wcisnąć osiem metrów kwadratowych na kilka godzin. BEZ SENSU, BEZ SENSU BEZ SENSU. Ten czas chętnie przeznaczyłabym na coś innego, jak jedzenie ciastek, polowanie na tanie loty, albo odpowiadanie na wspaniałe emaile od moich kochanych fanów i klientów (wink, wink). Dodatkowo za czasowe wynajęcie powierzchni muszę jeszcze zazwyczaj zapłacić (co jest zwyczajnie fair), więc i czas, i pieniądze na ciastka czy bilety lotnicze bezpowrotnie przepadają. Kto przy zdrowych zmysłach się na takie rzeczy godzi?
6. Monitorować ceny benzyny, ubezpieczeń i usług w serwsach samochodowych.
Czasem nawet mi przykro, że nie mogę dołączyć do ogólnonarodowego załamania z powodu wzrostu cen któregoś z powyższych. Mimo, że mam samochód, używam go tak mało, że wzrost cen benzyny o 10 czy 20 groszy nie robi mi większej różnicy niż wzrost cen chleba czy chusteczek do nosa. Moje codzienne dojazdy do pracy nie zależą od tego, jaki humor ma Władimir Putin, czy chłopaki z Emiratów Arabskich.
7. Robić zakupy w centrach handlowych.
Mam plac targowy 5 minut od domu i drugi w podobnej odległości od pracy. Mogę tam kupić 90% rzeczy, których potrzebuję na co dzień, dojadę tam i zaparkuję (rowerem!) bez najmniejszego kłopotu. Dzięki koszykowi i sakwom nawet tygodniowe zakupy z łatwością zabieram ze sobą (no dobra - oprócz kociego żarcia i żwiru, które moje rozpieszczone futrzaki otrzymują z dostawą do domu), a przy okazji nie muszę tracić godzin mojego cennego życia niszcząc sobie oczy i samopoczucie w ostrym świetle jarzeniówek, zamknięta w puszce bez okien. No i czy w centrum handlowym ktoś kiedykolwiek wydał Wam resztę w zapałkach albo cytrynach?
8. Tachać rzeczy na sobie.
Jeśli ktoś nazywa mnie osłem, ma raczej na myśli to, co od czasu do czasu wymyślę, a nie to, że jeżdżę po mieście objuczona plecakami i siatkami. Wspomniane wcześniej plecak i sakwy (lub pojedyncza torba na bagażnik, w zależności od potrzeby) ratują mnie od obciążania mojego, i tak już będącego w słabej kondycji, kręgosłupa. Wiozłam już rowerem rozmaite rzeczy, a po ostatnim zakupie przyczepki nie ma już dla mnie rzeczy niemożliwych.
9. Chodzić na siłownię.Siłownia jest miejscem, do którego osoby takie jak ja trafiają po śmierci, by odpokutować grzechy tak paskudne, że nawet w piekle się przestraszyli. Podziwiam wszystkich, którzy czerpią przyjemność z ćwiczeń w tej formie - ja NIE UMIEM. Najbliższa ćwiczeniom na siłowni aktywność, którą jestem jeszcze w stanie wykonywać to tańczenie zumby z dziewczynami. Ale żeby na co dzień? O nie, wolę rower. Rower daje mi minimum pół godziny aktywności fizycznej dziennie - chociaż rzadko tylko tyle - a przy okazji, pedałując, mogę się przemieszczać, co dla mnie jest wartością dodaną. Ewa Chodakowska pewnie nie byłaby ze mnie dumna, ale kogo to obchodzi?smile
A Wy? Czy ktoś z Was też jeździ z lenistwa?

4 comments:

  1. Jazda z parasolem rowerem - buhahahahahahaha chyba musiałabym jechać z 5 na godzinę. no to rzeczywiście swietny argument ;)

    ReplyDelete
    Replies
    1. This comment has been removed by the author.

      Delete
  2. This comment has been removed by the author.

    ReplyDelete