Jak to kiedyś ustaliłyśmy z A. nad wiaderkiem pełnym Sangrii, hasłem reklamowym Polaków* powinno być "mañana", co po pierwsze doskonale oddawałoby nasz narodowy charakter, a po drugie zbliżało nas troszeczkę do Hiszpanów - nie ekonomicznie, a mentalnie - a zawsze dobrze być bliżej Hiszpanów, bo u nich jest cieplej, nie ma ZUS-u, za to jest sangria.
Jeżeli mañana jest także Twoim mottem i jak zawsze odłożyłeś/-aś wybór prezentów świątecznych na ostatnią chwilę, spieszymy z pomocą. Poniżej znajdziesz uniwersalne propozycje prezentów dla Niej i dla Niego - uniwersalne pod warunkiem, że On jest rowerzystą, a Ona - rowerzystką (w przeciwnym wypadku polecam bony towarowe do supermarketu, nudne, ale przynajmniej można je wydać na sangrię).
Mam nadzieję, że do jutra coś wybierzecie. W końcu Wigilia już pojutrze! Wesołych świąt, drodzy Państwo i rowerowych prezentów pod choinką życzę gorąco.
*nie Polski! W plebiscycie na hasło reklamowe Polski walczą: "ups!", "to się załatwi" i "żadna coca-cola nie jest lepsza od jabola".
Grudzień nas w tym roku rozpieszcza, pogoda do jazdy rowerem wymarzona, nie ma więc powodu, dla którego po świąteczne zakupy miałabym jeździć inaczej niż na jednym z rumaków z mojej stajni :) Prezenty już kupiłam, jabłka i pomarańcze suszą się na kaloryferze, ale w domu ciągle brakuje jednego: choinki.
Takie fajne koszyki na BikeBelle.pl Lin do wiązania choinek jeszcze nie sprzedajemy :) Choinki - Stary Kleparz
Wzięłam więc na przejażdżkę pannę Safari (przy okazji pozdrawiam właściciela identycznego roweru, choć z mocno zniszczonym siodełkiem, który stał zaparkowany w sobotę na Starym Kleparzu) i pojechałyśmy razem po drzewko. Pojechał też z nami jeden sympatyczny rowerzysta, by wspomóc nas logistycznie.
Wpadliśmy na najbliższy plac, czyli Rynek Dębnicki, niestety tylko po to, by skonstatować, że nie ma tam nic dla nas. Nie interesowały nas ani drogie świerki pod sam sufit, ani choinki składane z pojedynczych gałązek, ani jemioły za 35zł (sic!).
Pojechaliśmy więc na Kleparz, gdzie wybór był dużo większy. Przebieraliśmy, oglądaliśmy i podjęliśmy pierwsze próby załadowania wybranego egzemplarzu na dwa kółka
Uda się, Gazelo, uda się?
Hm... chyba jednak nie...
Znaleźliśmy w końcu choinkę idealną - nie za dużą, nie za drogą, idealną do transportu najprościej na świecie: płasko, na bagażniku mojej Safari. Do zamocowania zostały użyte: guma z zaczepami i mocna lina (ta, co ją widać na zdjęciu powyżej, w koszyku Gazeli). Na końcu zamiast czerwonej szmatki zaczepiliśmy różową chustkę w białe groszki, żeby wiadomo było, gdzie czubek (a poza tym, żeby fajnie wyglądała).
Choinka i Union Safari - idealna para
...i w drogę!
I udało się! Drobne problemy występowały przy skrętach - trudno się przyzwyczaić do bycia rowerowym "long vehicle", ale chyba zawsze miałam zadatki na kierowcę TIR-a, bo do domu dotarliśmy bezpiecznie.
Nie ma się czego bać - weź choinę na rower!
Kolorowe akcesoria rowerowe, bo kolor ma znaczenie
All I want for Christmas is.... no właśnie. Jako rowerzystka nie mam wątpliwości i ślę do Aniołka (bo mi prezenty przynosi taki właśnie skrzydlaty kolega - lub koleżanka, niepewna ciągle jestem co do płci...[anioły mają płeć?]) listy pełne wyciskających łzy z oczu próśb o nowe rowerowe prezenty. W tym roku, przyznam się Państwu, po cichutku liczę na nowy rower (piąty, ale co tam) - tym razem na zgrabną kolarzówkę.
Ale dosyć o mnie. Jeżeli pewna bardzo specjalna Rowerzystka najbardziej na świecie lubi czerwień, błękit, róż lub inny kolor, pomysły na prezent dla niej znajdziesz poniżej i na BikeBelle.pl
Czerwone dodatki do roweru
Najlepsze jako uzupełnienie czerwonych rowerów, ale świetnie sprawdzą się też na jednośladach białych, czarnych czy w kontrastowych kolorach.
Takie dodatki świetnie wyglądałyby na przykład na takiej holenderskiej/duńskiej piękności jak VIVA Juliett. Poznajcie Juliett:
Niebieskie dodatki do roweru
Szukasz prezentu dla rowerowego niebieskiego ptaka? Oto on - zestaw niebieskich gadżetów rowerowych, dostępnych też pojedynczo. Błękitny wiklinowy koszyk z pięknym kwiatowym wkładem zamieni każdy rower w najbardziej stylową maszynę w mieście. Inne niebieskie dodatki jeszcze dodadzą szyku. Jazda!
Byliście w tym roku grzeczni na swoich pięknych rowerach? Jeśli tak, być może zawita do Was rowerowy Mikołaj! Na Facebooku organizujemy konkurs, w którym można wygrać BikeBelle'owe gadżety! Przypinki, kolczyki, dzwonki i inne drobiazgi - w sumie aż 500 gadżetów jest do wygrania!. Wziąć udział może każdy. Wystarczy polubić strony Rowerzystka Miejska i Bike Belle oraz udostępnić post konkursowy w formie "publicznej". Zapraszamy! Pełny regulamin znajdziecie tutaj.
W ramach propagandy pod hasłem "Nie więź roweru jesienią w garażu" Rowerzystka-Dobra-Rada zachęca do nieprzejmowania się za bardzo pogodą. W dzisiejszym odcinku: jak jeździć rowerem w deszczu.
Listopad rozpieszczał nas w tym roku wyjątkowo. Nie pamiętam roku, w którym we Wszystkich Świętych
na Skałkach wciąż paliłyby się ogniska i grille. A tu - niespodzianka. Zdarzyła się nam jesień jak z taniego romansidła, żółte liście spadały z drzew o czarnej korze i fruwały na tle błękitnego, bezchmurnego nieba, dzikie wino czerwieniło się jak dzięcielina pałająca panieńskim rumieńcem, było tak uroczo i cukierkowo, że brakowało tylko angielskich arystokratów, jadących kłusem na karych rumakach po wrzosowiskach albo drogach obrośniętych wierzbami.
Koniec tego dobrego, powiedziała Buka i postanowiła wreszcie wybrać się do naszego kawałka świata. Na pewno też to czujecie, te chłodne wieczory, te mroźne poranki, te kwiaty malowane na szybach (i zabawni kierowcy, z wyrazem najwyższego skupienia na twarzy skrobiący okna swoich pojazdów)... Z Buką przychodzi chłód, ale przychodzi też wiatr i deszcz. Ze strachu przed Buką wiele rowerów chowa się w piwnicach, garażach, przedsionkach i innych mało sympatycznych miejscach, podczas, gdy ich właściciele i właścicielki przedzierzgają się z rowerzystów w stłoczonych w zaparowanych autobusach i tramwajach pasażerów albo sfrustrowanych, stojących w korkach kierowców.
Rowerzyści i rowerzystki! Nie idźcie tą drogą! Jesienią i zimą na rowerze jeździć można bez specjalnych wyrzeczeń. Jak pisze autor bloga BikeSnobNYC:
Jazda na rowerze odbywa się na zewnątrz. Rzecz jasna, możesz jeździć na rowerze w zamkniętym pomieszczeniu, ale - umówmy się - nie jest to najlepsze rozwiązanie, jeżeli chcesz gdzieś dotrzeć, więc prędzej czy później przyjdzie pora, by zmóc się z rzeczami typu deszcz, wiatr czy chłód. (...) Musisz zrozumieć, że nie ma nic złego w tym, by od czasu do czasu czuć zimno [albo deszcz] i że są sposoby, by uczynić to całkiem znośnym.
Jak więc poradzić sobie z deszczem? Przede wszystkim, warto zadbać o buty, które nie przemokną po dziesięciu minutach. Nie bójcie się, chłopcy i dziewczęta - niekoniecznie musicie ubierać kalosze - na rowerze stopy i tak moczą się mniej niż podczas skakania przez kałuże na swej drodze, warto po prostu mieć na nogach buty-nie-ze-szmaty.
Lekkie kozaki dają radę
Co dalej? Warto zadbać o przeciwdeszczową pelerynę (nadal szukam przykładów solidnych, ŁADNYCH, a jednocześnie rozsądnie wycenionych peleryn - ktoś ma namiary?) lub parasol. Dobre parasole dla rowerzystów projektuje holenderska (oczywiście) firma Senz. Jedno i drugie powinno ochronić nas przed zmoknięciem do suchej nitki. To dla rowerzystek i rowerzystów. A co dla rowerów?
Zbawienne podczas deszczowych dni są wodoodporne pokrowce na siodełka. Mokre siodełko = mokry tyłek. Bardzo tego nie lubię. Kiedyś ratowałam się reklamówkami zakładanymi na siodło, ale po jakimś czasie zaczęło mi przeszkadzać bycie reklamą supermarketu. W związku z tym w Bike Belle mamy do wyboru dziesiątki wzorów i kolorów pokrowców, żeby nikt już nie musiał jeździć z napisem "T*sco" albo "C*r*f*r" na siodełku - możesz wybrać taki, który będzie pasował do Ciebie i Twojego roweru.
W czasie deszczu dzieci się nudzą, a woda leje się nie tylko z góry, ale i z dołu. Nie mam na myśli stu rodzajów deszczu wg Forresta Gumpa, ale mokre ulice, z których woda chlapie na nas podczas jazdy. Bogu ducha winny rowerzyści dostają wodą od góry do dołu. Zachlapaniu nóg zapobiegną dobre buty i "antychlapacze" montowane w dolnej części błotnika (o samych błotnikach nie muszę wspominać, prawda?).
Stylowym rowerzystkom, które nie boją się deszczu, a nie chcą rezygnować ze swoich ulubionych spódnic oraz stylowym rowerzystom, którzy lubią trencze, a nie lubią plam na nich, polecam osłony tylnego koła, tzw. dress guards, genialny wynalazek, który pomaga ograniczyć "efekt deszczowej przejażdżki na rowerze" na ubraniu, a przy okazji chroni Twój strój przed wkręceniem się w szprychy. W czasie deszczu najlepiej sprawdzą się osłony skórzane i te wykonane z nieprzemakalnego tworzywa. Całą kolekcję dostępną w BB możesz zobaczyć tutaj.
A dla tych, którzy jeżdżą na kolarzówkach i cierpią z powodu, hm, mało estetycznych plam na tylnej części spodni, sprytni Szwedzi z Gothenburga wymyślili gadżet o prostej i nie pozostawiającej wątpliwości nazwie Ass Saver. Jego działanie możecie zobaczyć tu:
Mam nadzieję, że namówiłam chociaż część z Was na spróbowanie. Nie jesteśmy z cukru! W Hollywood wiedzieli to już -dziesiąt lat temu (ale zapomnieli w tę piękną scenę wkomponować rower. Założę się jednak, że scenarzysta miał pierwotnie taki pomysł!)
Jesień trzyma, idzie zima, tysiące polskich rowerów lądują w garażach i piwnicach. A my? Nic sobie z tego nie robimy, bo się zimy nie boimy. Zamiast tego, ubrałyśmy nasze rowery w ręcznie robione akcesoria z włóczki i ruszyłyśmy w miasto. A teraz jest naprawdę pięknie. Z drzew spadło tyle kolorowych liści, że nie widać burego asfaltu, zamiast niego cały Kraków jest w liściastych dywanach. Planty wieczorem we mgle, cudowna Aleja Waszyngtona z klonami o czarnych pniach i złotych liściach, poranny opar nad rzeką i rowerową trasą do Tyńca - jest tak pięknie, że aż kiczowato. Aż dziw, że te wszystkie cuda nie znalazły się jeszcze w strategii marketingowej miasta i takich tam (bo piękno jesieni w Krakowie polega też na tym, że turystów jak na lekarstwo). A kiedy pomiędzy tym wszystkim śmiga dziewczyna na rowerze ubranym we włóczkę, to mamy taki landszafcik, że nic, tylko go drukować i siup na pocztówki, na kalendarze, na kubki, koszulki i inne atrakcyjne materiały reklamowe. Zresztą, sami i same zobaczcie, jak przekładałyśmy nasze inspiracje knitgraffiti na rzeczywistość :
Wreszcie się udało! Mój wymarzony butik rowerowy - BikeBelle.pl - działa i póki co ma się dobrze. Można odwiedzać, oglądać, komentować, a przede wszystkim, można zamawiać :)
A poza tym jesień... Lubię jesień, parkowe aleje pełne liści, poranną mgłę, kasztany, żołędzie, dynie na targowiskach... Rowerem doskonale jeździ się przez jesień. Jestem szczęściarą, bo moja droga do domu to najpiękniejsza w Krakowie rowerowa trasa do Tyńca. Niezależnie od pogody jest tam niewiarygodnie uroczo, a jeśli pojawia się słońce i fale na Wiśle błyszczą w jego promieniach, to już w ogóle robi się landszafcik godny scenografii ckliwego romansidła.
Ale jesień to też okazja do założenia mojej ukochanej części garderoby - płaszcza. Płaszcze i buty to moja miłość, nigdy nie mogę mieć ich za dużo, a do tego to niezbędny element jesiennego cycle chic. Podobnie jak kozaki (przypominam - jazda na obcasach wcale nie jest niebezpieczna!). Jesienią świetnie sprawdzają się klasyczne, eleganckie stylizacje, w których pierwsze skrzypce grają odcienie brązu. Neutralne brązy i beże świetnie sprawdzą się też jako dodatek dla Twojego roweru - ręcznie szyte włoskie skórzane sakwy na bagażnik Monte Grappa w komplecie z chwytami z tej samej kolekcji dodadzą Twoim dwóm kółkom szyku i elegancji. Czerwone rękawiczki dla Ciebie i czerwona róża dla Twojego roweru będą stanowić rewelacyjny, kontrastowy element. Zaraz zrobi się zimniej, więc warto łapać złotą jesień i ruszać na rowerze w miasto!
Zanim znajdziecie tu recenzję Boris Bike'ów i moje wynurzenia na temat tego, jak nie dać się zabić na rowerze w Londynie, niech Was zajmie i rozbawi ta sympatyczna porcja zdjęć:
Kiedy jakiś czas temu Londyn uruchomił program "boris-bike'ów", czyli wypożyczalni rowerów ochrzczonych imieniem niezwykle przyjaznego ruchowi rowerowemu burmistrza miasta, w mediach zagotowało się od komentarzy poirytowanych użytkowników systemu, którzy narzekali na wieczny brak miejsc w stacjach dokujących. Szczególnie przeklęta pod tym względem była stacja przy dworcu kolejowym Waterloo, która dla wielu stanowi bramę do biznesowego centrum Londynu, City. Korzystający z boris-bike'ów skarżyli się na czasochłonne kursowanie od stacji do stacji w poszukiwaniu wolnego miejsca do pozostawienia roweru.
Londyńczycy! Jak ja doskonale rozumiem Waszą frustrację! Co prawda, w Krakowie używam głównie swojego roweru, ale męczące krążenie wokół miejsca docelowego w poszukiwaniu czegokolwiek, do czego możnaby w miarę bezpiecznie przypiąć rower nie jest mi obce. Wręcz przeciwnie - momenty, kiedy zmuszona jestem zostawić rower przytulony do latarni, znaku drogowego lub płotu, bijąc się z myślami, czy w akcie desperacji nie wprowadzić roweru do lokalu, są stałym elementem mojej codzienności. Niezwykle ucieszyła mnie niedawna akcja fundacji AllForPlanet, która w całej Polsce stawiała stojaki w wybranych przez rowerzystów lokalizacjach (o estetyce tych stojaków innym razem). Działanie godne pochwały, ale to ciągle kropla w morzu potrzeb.
Mój rower jest moim środkiem transportu, zabieram go (lub raczej - on mnie zabiera) właściwie wszędzie. Często również na zakupy, a te codzienne robię zazwyczaj na placach targowych w centrum Krakowa. Ja i rower pojawiamy się wobec tego często na Starym i Nowym Kleparzu, Rynku Dębnickim czy - najczęściej - Placu na Stawach. I nie czujemy się tam mile widziani. Nie ze względu na niemiłą obsługę, wysokie ceny, czy, hm, wielkie, migoczące znaki "Rowerzystkom miejskim wstęp wzbroniony", ale dlatego, że właściwie żaden z placów targowych nie oferuje rowerzystom porządnych stojaków. Przy Kleparzu mamy wyrwikółka, a przy Placu Nowym, Rynku Dębnickim i Placu na Stawach nie mamy po prostu nic. W związku z tym moje wycieczki na plac wyglądają zazwyczaj tak:
Czasem uda mi się przypiąć rower do latarni albo kleparzowego wyrwikółka - o ile uda mi się złapać jakieś miejsce (co bywa trudniejsze niż znalezienie miejsca na bagaż w wagonie TLK), ale - powiedzmy to głośno, wyraźnie i cierpkim tonem - obecne parkingi dla rowerzystów przy placach targowych to kpina. Albo mają niewystarczającą pojemność (tu ukłon w stronę zarządcy Starego Kleparza - czy wyobrażają sobie Państwo sytuację, w którym Kleparz dysponuje tylko siedmioma miejscami parkingowymi dla aut? No właśnie), albo niewłaściwą formę (wyrwikółka to NIE stojaki. To marna imitacja porządnych stojaków), albo wcale ich nie ma. A przecież, drodzy handlarze, drodzy zarządcy - STOJAKI DLA ROWERÓW = ZYSK. Im więcej ludzi będzie miało możliwość w cywilizowany sposób zaparkować rower przy Waszym obiekcie, tym więcej z nich zdecyduje się na zrobienie u Was zakupów. Dlaczego inwestując w infrastrukturę parkingową dla aut zapominacie o rowerach?
Rzecz jasna, szansa, że zarządcy krakowskich placów targowych trafią na tego bloga i przeczytają moje lamenty, jest niestety mała. Dlatego w mieście, które dla kierowców buduje miejsca parkingowe przy każdej nowej inwestycji drogowej (pozdrawiamy ZIKiT i przypominamy o ewenemencie na skalę europejską, jakim był remont ulicy Długiej) musimy sami domagać się respektowania również naszego prawa do parkowania. Poświęć chwilę i wyślij petycję - choćby po to, żeby nie pluć sobie w brodę, kiedy po raz kolejny będziesz krążyć w poszukiwaniu miejsca do pozostawienia roweru.
Uwielbiam Londyn.
Nie tyle centrum miasta, co jego bardziej peryferyjne dzielnice - Battersea, Hampstead, Putney, Richmond, powoli przekonuję się nawet do Shoreditch. Londyn ładuje mi akumulatory i przywraca wiarę w ludzi (chociaż co do tego ostatniego, nie jestem pewna, czy dzieje się to za sprawą Londynu czy cydru). Tym razem postanowiłam zderzyć z tym miastem moją rowerową stronę.
Ja-rowerzystka i Londyn polubiliśmy się. Nadbrzeżna trasa wzdłuż Tamizy, choć przerywana co jakiś czas różnym portowym żelastwem albo niezrozumiałym, niedostępnym budownictwem, narobiła mi bałaganu w głowie i tęsknię za nią okrutnie. Jadąc z Putney w stronę Barnes, Richmond i dalej, do Twickenham, Hampton Court czy Kingston, ja i rower nie mogliśmy opanować zachwytu - o mało nie skończyło się kąpielą w tej rzece, uroczej jak Marion Cotillard, a zdradzieckiej jak Anna Cugier-Kotka.
Jeździliśmy razem w różne miejsca, a Londyn... zapraszał nas na trasy rekreacyjne, jednocześnie skutecznie zniechęcając do używania jezdni, mimo wytyczonych pasów dla rowerów. Jazda po ulicy to sport ekstremalny - kierowcy zgodnie ignorują rowerzystów, szczególnie wtedy, kiedy ci ostatni nie są wyposażeni w osprzęt godny żołnierza ONZ, mający za zadanie czynić ich bardziej widocznymi (kierowcy natomiast, rzecz jasna, takimi środkami bezpieczeństwa się nie przejmują - obowiązek jazdy z włączonymi światłami mijania w tym kraju nie istnieje).
Tak czy inaczej, Londyn mnie nie zawiódł. Poniżej specjalnie dla tych z Państwa, którzy lubią jeść oczami, moja londyńska rowerowa przygoda w obrazkach. Smacznego.