Tuesday, 31 July 2012

Londyn - rowerowa rewolucja!


Ja i Bike Belle jesteśmy wakacjach. Ale co to za wakacje bez roweru? Nie przesadzę, jeśli powiem, że jestem świadkiem (i częściowo uczestniczką) rewolucji. Rewolucja toczy się w Londynie (miasto w Anglii) i rozpoczęła się kilka lat temu, mniej więcej wtedy, kiedy zaczął tu działać system miejskich wypożyczalni rowerów. I o nich najpierw.
Barclays Cycle Hire Scheme, popularnie zwane Boris Bikes, to najprostsza w obsłudze, najlepiej zorganizowana, najwygodniejsza wypożyczalnia rowerów, z jakiej kiedykolwiek przyszło mi korzystać. Rowery można wypożyczać bez rejestracji, na dowolny czas, za śmieszne pieniądze (funt za dzień, 5 funtów za tydzień, jeszcze taniej dla stałych klientów). Z Boris Bike'ów korzystam tu regularnie i właściwie mam tylko jedno zastrzeżenie: sieć trzeba koniecznie rozszerzyć na całe miasto, bo w tej chwili stacje dokujące są tylko w ścisłym centrum, co mocno utrudnia życie.Kiedy jednak tu mieszkałam, najczęściej korzystałam z wlasnego roweru, uroczej czerwonej damki Rayleigh kupionejna Brick Lane od śmiesznego pana z Oxfordu. Damka nosiła dumne imie Ostrężyna i jeździła ze mną codziennie do pracy na drugim brzegu rzeki.Pamiętam, że początkowo bałam się jeździć moją trasą. Ulice w Londynie są wąskie, a w wielu miejscach pas rowerowy jest dzielony z pasem dla autobusów lub po prostu jest jego częścią.Przejeżdżanie obok masywnych doubledeckers, prowadzonymi przez - wcale często - zwariowanych kierowców nie należało do najbardziej relaksujących momentów dnia. Tym bardziej, kiedy właściwie codziennie czytało się w gazetach o wypadkachz udziałem rowerzystów/-ek i autobusów, tudzież ciężarówek.Z czasem jednak opracowałam sobie mądrą trasę, wiodącą częściowo przez parki, częściowo przez spokojne uliczki, a częściowo przez ruchliwe drogi - ale hej, do wszystkiego można się przyzwyczaić.Doubledeckers zostały oswojone, jak pieski. I taksobie śmigałam do pracy i po pracy ( zahaczając często o cudowny Battersea Park), niezależnie od pory roku. Takie rzeczy, jakich doświadcza się wyjeżdżając w miasto rowerem, nigdy nie będą udziałemkierowców, pasażerow zbiorkomu ani nawet pieszych.Poranki nad Tamizą, która - jak morze- ma pływy, oglądanie ptaków w centrum wielkiego miasta, robienie zdjęć rowerom utopionym w rzece, patrzenie, jak opada poranna mgła,wpadanie do biura z policzkami zaczerwienionymi od chłodu,przystanki w cukierence, śmiganie między stojącymi w korku samochodami, wolność jakądaje rower w czasie codziennych dojazdów jest nieporównywalna zniczym.Do tego zdaje się odwoływać ostatnia kampania Transport for London, promująca jazdę na rowerze.I o tym teraz.

Powyżej plakat tejże kampanii, świetny jak wszystkie poprzednie. Codziennie w radiusłyszę takie rzeczy: "...radość oglądania, jak mama kaczka prowadzi swoje kaczątka nad wodę......satysfakcja, jaką daje oglądanie zmotoryzowanego sąsiada, z którym mieszkam w tymsamym budynku, kiedy parkuje swoje auto pod naszym biurem 20 min po tym, kiedy jatam dojechałam......wyprzedzanie taty...niesamowite! " TFL postawił na akcentowanie bezcennych momentów wolności, które przynosi jazda na dwóch kółkach. Gdybym nie jeździła, teraz skusiliby mnie na pewno.Ale to nie pierwsza i nie ostatnia kampania, jaką prowadzi się tu na rzecz popularyzacjiroweru jako środka transportu. Londyn traktuje jazdę na rowerze bardzo poważnie, jako realną alternatywę dla innych sposobów przemieszczania się,wobec czego regularnie widać i słychać komunikaty zachęcające do jazdy na dwóch kółkach.Na przykład takie:
Na przykład takie:


Reklamy odwołują się do różnych powodów, dla których Londyn powinien przesiąść się na rower i są adresowane nietylk odo potencjalnych rowerzystów, ale i do innych uczestników ruchu. Dzięki temu nie tylko zachęcają do pedałowania, ale też mają na celu ułatwienie życia cyklistom. Regularnie organizuje się też konkursy na plakaty popularyzujące jazdę na rowerze. Jak poniższe:
A na koniec, przede wszystkim i ponad wszystko, coraz bardziej dba się tu o infrastrukturę rowerową.Powstają nie tylko pasy dla rowerzystów, w wielu miejscach możemy dzielić buspasy z doubledekerami i motocyklistami, ale powstają też np cycle superighways - szersze drogi rowerowe łączące różne części miasta z centrum biznesowym, City od London.Dodatkowo, działa tu Cycle to Work Scheme, dzięki któremu pracownicy mogą wypożyczyć (a następnie odkupić) od pracodawców rowery, którymi dojeżdżają do firmy.Strona Transport for London ma specjalny dział dla cyklistów - i tych doświadczonych, i tych początkujących, pełen praktycznych porad, odpowiedzi na Londyn wysyła do nas taki komunikat: wsiadaj na rower! Ułatwimy Ci drogę do pracy, pokażemy jak zacząć, pokażemy ciekawe trasy i miejsca. Nie maszroweruNie problem! wypożycz Boris Bike'a albo dogadaj się z pracodawcą i używaj świetnego roweru za darmo.I tak wielki, hałaśliwy, potężny Londyn staje się powoli miastem rowerów.Kiedy podobne rzeczy będziemy mogli powiedzieć o polskich miastach?

1 comment:

  1. Tak to prawda Londyn kładzie nacisk na promowanie roweru, ale to jednak mimo wszytko w związku z wielkim natłokiem aut. W Polsce niestety zamiast promować ten rodzaj transportu to przeprowadza się łapanki na rowerzystów :( Ech smutne to!

    ReplyDelete